Wow ta sesja to była jedna z najbardziej hardcorowych przygód jakie mieliśmy. Zaczęło się od tego, że miałem zaplanowany normalny zwykły urlop zaraz po weselu Hani i Marcina i jakoś tak na koniec dnia jak już się zbierałem w czasie pożegnania padło „to wpadnijcie do mnie na sesję” i jak już widzicie po zdjęciach, Hania z Marcinem zorganizowali resztę. Nie założyliśmy jednak tego, że będziemy od siebie tak daleko, bo Hania mieszkała obok Chanii (zauważacie zależność? ;P ) a my po zupełnie przeciwnej stronie u dołu wyspy. No cóż, słowo się rzekło, sprzęt wzięty, oni ciuchy też już mieli więc grzechem byłoby nie skorzystać. Dzięki temu miałem okazję objechać całą wyspę, co też było niezłą przygodą jednak jak już dojechałem pod hotel Hani i Marcina okazało się, że w tym regionie ba… na tej ulicy kilka hoteli ma taką nazwę i niektóre były tak „skitrane” pomiędzy innymi że nie dało się do nich nawet podjechać samochodem. I tak dzwoniliśmy do siebie, mówiąc gdzie aktualnie stoimy i za nic na świecie nie mogliśmy się znaleźć a z nieba lał się 45 stopniowy żar a oni jeszcze naubierani. Na szczęście już w momencie kiedy prawie chcieliśmy zrezygnować po prostu wpadliśmy na siebie na środku ulicy! Oczywiście jak zawsze wcześniej mieliśmy przemyślane gdzie pojedziemy dlatego nie martwiliśmy się czasem. Czasem zaczęliśmy się martwić w momencie kiedy już wracaliśmy po sesji od razu na lotnisko. Bo zapomniałem wam wspomnieć, że wieczorem tego dnia, mieliśmy wylot do domu, no więc trzeba było nagiąć trochę przepisy i kiedy weszliśmy na lotnisko okazało się, że do odprawy stała przed nami jedynie para emerytów :O Na szczęście tamtejsze lotnisko było na tyle prymitywne, że nikt nawet tego nie zauważył i udało się… Zdążyliśmy w ostatniej minucie. Byliśmy spóźnieni do tego stopnia, że 15 minut później kołowaliśmy już przed startem. Tak, właśnie tak wygląda ta praca 😀 jak tego nie kochać. Ok, teraz pora na zdjęcia, miłego oglądania.
Było grubo ! Jest co wspominać 😉 Polecamy serdecznie bo odwalili kawał dobrej roboty 🙂 Hania i Marcin